25. 04. 2024

Nowe artykuły:
Czy w progresywnej Polsce miałyby miejsce protesty społeczne?

Czy w progresywnej Polsce miałyby miejsce protesty społeczne?

Pewnie najistotniejszym wrześniowym wydarzeniem polityczno-społecznym w Polsce są protesty związkowców w Warszawie. Gdy opadł już kurz wzbity przez dziesiątki tysięcy par nóg protestujących w stolicy, nad ich znaczeniem i tym, jak sytuacja powinna się kształtować w kraju prawdziwie progresywnym – zastanawia się autor.

O d kilku miesięcy wielu polityków w naszym kraju żyje wrześniowymi protestami związków zawodowych w Warszawie. Niestety, w większości nie są oni zainteresowani postulatami i faktycznymi problemami polskich pracowników, a jedynie wizerunkowym wykorzystaniem tej sytuacji. Gra polityczna odbywa się nie tylko pomiędzy rządem, pracownikami i pracodawcami – jak to zakłada trójstronny model stosunków przemysłowych – ale w całej hucpie biorą udział zarówno politycy opozycji (również przeciwko sobie), jak i różne frakcje po stronie rządzącej; konflikt rozlał się także pomiędzy przedstawicieli różnych związków oraz zaangażował zrzeszenia pracodawców. Mam wrażenie, że jedyną stroną, która na tych wydarzeniach nic nie może zyskać, to zwykli pracownicy – zarówno ci zrzeszeni w związkach i protestujący w Warszawie, jak i ci, których sytuacja z różnych powodów jest inna, a w końcu i ci, którzy obecnie pracownikami nie są, gdyż nie mogą znaleźć dla siebie miejsca na rynku pracy.

Nie ulega wątpliwości, że sytuacja pracowników w Polsce jest dramatyczna. Bezrobocie, niskie stawki, tzw. umowy śmieciowe, konieczność wykonywania pracy niezwiązanej z zawodem, zainteresowaniami czy możliwościami, mobbing – to wszystko jest prawdą i na pewno sprawa, w której odbywają się warszawskie protesty, czyli dobro zwykłych, pracujących Polaków, jest słuszna. Jeśli jednak popatrzymy na te wydarzenia od strony polityczno-społecznej i systemowej, okazuje się, że do niczego dobrego one nie mogą prowadzić.

Po pierwsze, polityka:

trudno nie ulec wrażeniu, że politykom głównych partii chodzi o wszystko, tylko nie o naprawę sytuacji. Oczywiście, że każda ze stron będzie w pewnej mierze się zgadzała z postulatami związkowców, czasem będzie je wspierała lub nawet „przebijała”, niektórzy spróbują wejść w udawany dialog i stać się negocjatorem gdzieś pomiędzy pracownikami i pracodawcami. Jednak wystarczy przyjrzeć się temu, w jaki sposób się to odbywa, żeby nie było wątpliwości, o co komu chodzi – Jarosław Kaczyński odmówił udziału w marszu łączonej wcześniej często z jego partią „Solidarności”, a faktycznym powodem tej decyzji jest jego rywalizacja z politycznymi przeciwnikami; koalicja rządząca skupia się na atakowaniu przywódców związkowych i wytykanie im zbytnich przywilejów; politycy lewicy z kolei „przymilają” się do związkowców, również chcąc odegrać jakąś rolę w tym całym zamieszaniu, korzystając z kłótni dwóch największych partii w Polsce; pracodawcy natomiast, jak zwykle w takich sytuacjach, wolą milczeć, gdyż zachowanie status quo jest im najbardziej na rękę – a każde ich wychylenie zagrożone jest ostrym i populistycznym atakiem ze strony polityków. Każdy zatem celuje w realizację swojego partykularnego interesu politycznego, zapominając, że służyć powinien przede wszystkim dobru społeczeństwa. No ale widocznie politykom w głowie tylko słupki sondażowe i polityczne układy, zapewniające dojście do wysokich stanowisk.

Po drugie, system:

ten punkt jest zdecydowanie istotniejszy. Od dawna jako Progg promujemy pewną wizję świata, w którym to człowiek, rozumiany w szerokim kontekście jego środowiska, będzie na pierwszym miejscu. Wydawać się może, że również i związkowcy chcą walczyć o sytuację ludzi. Prawdziwym problemem jednak nie jest niska płaca minimalna czy taki a nie inny tygodniowy wymiar pracy – niejednokrotnie już pokazywaliśmy, że problemem jest tu cały system. Tak długo, jak polityków będą interesowały wskaźniki PKB, a najważniejszym wyznacznikiem statusu społecznego będzie majątek danej osoby, sytuacja Polaków w żaden sposób nie będzie mogła ulec radykalnej poprawie. Więcej na ten temat pisaliśmy w artykule o społeczeństwie post-wzrostowym.

Obok kwestii ekonomicznych, stoi też sprawa systemu politycznego: tu również na naszych łamach pojawiły się wielokrotnie sugestie dotyczące radykalnej zmiany obecnie istniejącego porządku. Z jednej strony wspieramy partycypację – a przecież protest społeczny jest jedną z form uczestnictwa w polityce. Chodzi nam natomiast o realną partycypację, w której ludzie nie są tylko narzędziami w rękach partii i organizacji politycznych, a mają oni ostateczny wpływ na wypracowywanie decyzji politycznych. Co więcej, promowana przez nas demokracja partycypacyjna ma charakter kooperacyjny, a nie konfliktowy – w naszym projekcie politycznym nie miałoby miejsce odejście od stołu rozmów i wyjście na ulicę, bo wierzymy, że prawdziwy i głęboki dialog może przynieść dużo lepsze korzyści niż polityczne manifestacje. Oczywiście nie chcę tutaj winić jedynie organizacji pracowników, które to od kilku miesięcy nie uczestniczą w spotkaniach Komisji Trójstronnej, gdyż błędy popełnia każda ze stron, dążąc tylko do realizacji swoich partykularnych interesów. My proponujemy znacznie dalej idące przeformułowanie systemu i pogłębienie dialogu.

Obecnie dyskusja między pracownikami a pracodawcami (a w naszych realiach de facto rządem) dotyczy w zasadzie kwestii pieniędzy. Z jednej strony pracownicy chcieliby więcej zarabiać i mieć większe poczucie stabilizacji, z drugiej rządzący walczą o jak najwyższy poziom PKB w kraju (co także, w końcowym rozliczeniu, wpływa na poziom zadłużenia, tak, jak obecnie jest on liczony). Nie różni się owa dyskusja wiele od klasycznych, dystrybutywnych negocjacji, w których każdy z partnerów liczy tylko i wyłącznie na swój zysk (rozumiany zarówno materialnie, jak i politycznie). Od lat w pracy Komisji Trójstronnej widać raczej chęć do organizowania politycznej hucpy niż faktycznej współpracy nad polepszeniem warunków ekonomicznych – zarówno dla pracowników, jak i pracodawców.

Nasza progresywna wizja proponuje rozwiązanie tej sytuacji. Skupiamy się w tym miejscu na dwóch elementach: ekonomii, w której główną rolę przestaje odgrywać (wy)zysk, a jako główny priorytet stawiamy sobie możliwość pełnego rozwinięcia potencjału każdego człowieka; oraz polityce, w której główną rolę będzie odgrywała kooperacja i kokreacja. Każdy z tych elementów może się wydawać niemożliwy do osiągnięcia, natomiast tak naprawdę są one do zrealizowania pod warunkiem, że wprowadzane są razem – istnieje mnóstwo pozytywnych przykładów dobrze funkcjonujących i partycypacyjnie zarządzanych korporacji typu B czy demokracji deliberacyjnej. Kiedy te dwa elementy zaczną ze sobą współgrać, wtedy i przedsiębiorcom łatwiej będzie zrozumieć, że ich dobro jest ściśle (systemowo!) związane z dobrem (dobrostencją) pracowników, a ekonomia będzie mogła bardziej skupić się na pracy przydatnej społeczeństwu i przyjaznej człowiekowi.

Co dalej?

Pozostaje jeszcze pytanie o to, jakimi krokami dojść do nowego modelu progresywnego państwa? Jednym z założeń, na którym opiera się dominująca obecnie ekonomia neoliberalna jest to, że inwestycje, rozwój gospodarczy – a w tym i miejsca pracy – napędzane są przez jednostki kierowane egoistyczną chęcią zysku, realizacji partykularnych interesów. Nie chcąc już poddawać w tym miejscu pod dyskusję tego aksjomatu, zadam jednak inne pytanie: czy chcemy, żeby w ten sam sposób działały też instytucje polityczne? Wszak one powinny służyć celom PUBLICZNYM, zatem działać na rzecz WSZYSTKICH obywateli. Jest to postawa radykalnie różna od egoistycznego podejścia kapitalistycznego przedsiębiorcy – i w tym właśnie proponuję upatrywać szansy na poprawę. Z jednej strony wspieranie oddolnych, demokratycznych działań (partycypacyjnych, deliberacyjnych etc.), a z drugiej inwestycja w społecznie odpowiedzialną i pożyteczną gospodarkę są pierwszymi krokami, które mogą doprowadzić do pozytywnych zmian systemowych.

Do tego potrzeba jednak wyjścia poza paradygmat szybkiego zysku, krótkoterminowych inwestycji, rozliczania na podstawie wyników kwartalnych czy „bilansowania” budżetu państwa w perspektywie 4-letniej kadencji parlamentarnej. Krótka mówiąc: należy radykalnie zmienić obecny system. I właśnie ten cel powinien przyświecać dziesiątkom tysięcy protestujących na ulicach Warszawy, bo niestety, protesty w obecnej formie tylko legitymizują obecnie funkcjonujący, szkodliwy system, doprowadzając de facto do jego wzmocnienia.

Podziel się opinią:
Pin Share

Comments

comments

About The Author

mm

Wojtek Ufel ­ - student i ­amator filozofii i politologii, szczególnie zainteresowany koncepcją demokracji deliberacyjnej oraz teorią tożsamości kulturowo­-politycznych. Angażuje się zawsze w kilka projektów naraz; wolontariusz z zamiłowania. W wolnym czasie rozwijając jedną ze swoich licznych pasji, poznając nowych (lub na ­nowo) ludzi, eksperymentując z różnymi instrumentami muzycznymi, żonglując lub po prostu zatapiając się w dobrej lekturze. Wegetarianin, turkofil i miłośnik couchsurfingu. Obszary specjalizacji na portalu progg.eu: demokracja, społeczeństwo, bieżące wydarzenia polityczne.

Related posts

2 Comments

  1. m.

    Związkowcy chcą mniej pracować, więcej zarabiać, i najlepiej już przejść na wysoką emeryturę. Nie da się tak, w żadnym systemie politycznym, zwłaszcza w sytuacji gdzie coraz mniej ludzi młodych pracuje na tych starych. Polacy się, za przeproszeniem, przestają rozmnażać, a to powoduje, że system oparty m.in. na tzw. „umowie pokoleniowej” zaczyna upadać.

    Na czele tych wszystkich związkowców, stoją ludzie, którzy także są politykami, i mają głęboko w nosie ludzi których reprezentują. Szkoda, że ci ludzie nie widzą, że są wykorzystywani do politycznych przepychanek. Z których, nota bene, nie będą ni mieli, bo czy PiS, PO, SLD, co za różnica? Oni wszyscy są tacy sami, tylko Polacy za szybko zapominają jak było za poprzednich rządów.

    Zmiana systemu, ustroju w Polsce? Może, ale na pewno po prostu trzeba się brać do roboty, bo nikt nie da pieniędzy za spędzanie czasu w pracy na pogaduszkach z koleżanką przy kawie czy kilkumiesięczne pobyty na nie uzasadnionych L4 (mowa o prywatnych przedsiębiorcach, spółki których głównym udziałowcem jest Skarb Państwa właśnie tak robią).

    To takie moje luźne obserwacje, w polskim stylu, bez konstruktywnych pomysłów.

    Reply
    1. mm
      Wojtek Ufel

      Tak, to prawda …. w klasycznym, neoliberalnym paradygmacie. My właśnie chcemy iść dalej – oczywiście nikt nie mówi o usprawiedliwianiu nieuzasadnionych L4 w spółkach Skarbu Państwa czy jeszcze innych nieuczciwych praktykach. Ale dlaczego nie nagradzać kogoś, kto będzie pracował ciężko, ale nie dla dobra przedsiębiorcy, tylko społeczeństwa? I to nie poprzez urzędy itd., ale działanie wolontaryjne? Pewnym SPRAWIEDLIWYM rozwiązaniem tego dylematu jest Minimalny Dochód Gwarantowany, który umożliwiłby wielu ludziom uwolnienie się od okowów kapitalistycznej gospodarki i wykorzystanie swojego potencjału w celu realnego (nie tylko ekonomicznego) rozwoju społeczeństwa – wolontariusze, społecznicy, artyści… Ale działający dla dobra całego społeczeństwa.

      Coś jednak trzeba byłoby poświęcić – co? Otóż: wzrost PKB, partykularne zyski z posiadanych zasobów naturalnych (przecież zyski z zasobów miedzi, węgla i gazu łupkowego powinny służyć całemu społeczeństwu!), spektakularne, acz niezbyt potrzebne inwestycje, w końcu i zysk polityczny w postaci poparcia – czyli trzeba by poświęcić i tak już bardzo zdeformowane neoliberalne ideały. Mnie nie byłoby szkoda.

      Reply

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *