To impresja. Wrażenie z miasta, które mnie przydusiło. Przeraziło. Z czwartego co do wielkości miasta Stanów Zjednoczonych - Houston. Nigdy przedtem, nie miałam tak wyostrzonej percepcji, nie czułam wszystkimi zmysłami obecności tak ciężko chorego miasta, jego spalinowego oddechu.
Miasto to stworzone zostało w całym swym ogromie z myślą jedynie o samochodach. Jakby ludzie, nie byli czującymi, myślącymi istotami, nie stanowili samodzielnych, niezależnych bytów ; ale byli - móżdżkami napędzającymi wielkie metalowe auto-cielska. Miałam wręcz wrażenie, jakby ludzie bez swoich metalowych opakowań, nie byli warci zainteresowania ze strony projektantów, zarządców miasta, jakby brak aut ich upośledzała. Przemieszczanie się na własnych nogach (a próbowałam to robić nieco z premedytacją) budziło mieszaninę pogardy i podziwu. Uczucia jakie zwykle wywołują zachowania skrajnych ekscentryków. Do pracy, do sklepu po bułki, do restauracji, na spacer - wszędzie daleko, wszędzie autostradą. Nawet gdyby nasze miejsce docelowe leżało po drugiej stronie ulicy. I tak bez samochodu się nie obejdzie.
Miasto pozbawione chodników, a nawet udeptanych ścieżek wzdłuż ulic. Miasto bez pieszych i rowerzystów. Miasto bez transportu publicznego, bez tramwajów, autobusów czy choćby taksówek. Miasto poprzeplatane poziomami niekończących się autostrad, tak skomplikowanych i zarazem do siebie podobnych, że przybysz z zewnątrz bez satelitarnego prowadnika (GPS) pozostaje bez szans.
Miejsce ludzi zajęły hałaśliwe pojazdy, pochłaniające galony taniego paliwa. Im pojazd większy, tym lepiej - liczne monster-trucki, którym przeciętne auto osobowe sięga do grubości opony, przeniosły się z pokazowych aren na drogi. W każdym pojeździe najczęściej jedna jedyna osoba, wypełniająca jego wnętrze swym monstrualnym ciałem, mająca jeden cel - dotrzeć jak najszybciej do swojego podmiejskiego domu (a może śródmiejskiego - biorąc pod uwagę ogromne rozmiary miasta), domu często oddalonego zresztą o 10-40 mil od miejsca pracy.
Praktycznie nieistniejące pojęcie centrum. Nie mogę przecież liczyć tych kilku wątpliwej jakości wieżowców ustawionych wzdłuż głównego węzła estakad. Urban sprawl posunięty do granic nieprzyzwoitości. A co z zielenią miejską? Trudno tu mówić o czymś takim. Ziemia zdaje się być zbyt cenna na tego typu fanaberie. Przynajmniej na terenie samego miasta. Mikroskopijnej wielkości parki, część z nich niestety prywatna, dostępna jedynie dla mieszkańców danego osiedla. Gdzieniegdzie jakaś, wyglądająca jak z plastiku, trawa. Niekiedy kilka drzewek w przydomowych ogródkach.
Auta rządzą. Czytałam kiedyś opis, czym są samochody: to jakby ktoś zaprosił inny gatunek istot na Ziemię, by te poprawiły jakość ludzkiego życia, tymczasem niepostrzeżenie przejęły one kontrolę nad człowiekiem, wprowadziły swoje rządy i dyktują kierunki rozwoju. To urzeczywistnienie tej wizji. Zamiast parków, ogromne parkingi, zamiast przestrzeni publicznych, przestrzenie zajęte przez skrzyżowania autostrad. żadnych przejść dla pieszych - nad, pod czy obok. Drive-thru, drive-in, drive-away. Pełne uzależnienie od samochodów, tym samym - od benzyny. Co by się stało, gdyby zabrakło ropy?
Coś się we mnie buntuje: co z jakością życia!! Czy to, co widziałam, mogłoby stać wizją wzorcowego miasta? Przecież to jedno z największych miast w potężnym "kraju jak ze snu". Aż ciarki chodzą po plecach. Czy myśląc o przyszłości miast i transportu w Polsce, nie zmierzamy mniej lub bardziej świadomie, ku takiemu - wątpliwej jakości - ideałowi. Zapatrzeni na Amerykę, spędzając coraz więcej godzin za kierownicą jako szoferzy własnych dzieci, przenosząc się do osiedli domków jednorodzinnych daleko za miastem, zamieniając kolejne przestrzenie zielone w mieście na działki deweloperskie, stawiając przede wszystkim na transport indywidualny.... Czy nie obudzimy się pewnego dnia w przestrzeni nieprzyjaznej do życia, w której chodzenie na piechotę będzie traktowane jako dziwactwo szalonego ekscentryka..?
Jest to opowieść o mieście dusznym, mieście prawdziwie usamochodowionym, stworzonym wyłącznie z myślą o samochodach, w wierze w ich wieczną dominację, z założeniem, że cena ropy naftowej będzie zawsze niższa od mleka, ba – że źródła ropy nigdy się nie wyczerpią. Tego typu miasto wydaje się ważnym składnikiem naszej polskiej „nieświadomości zbiorowej”.
Podsumowując: Miasto prawdziwie samochodowe w 10 punktach:
1. Głównym centrum zainteresowania miasta jest samochód. To jedynie wokół niego, jedynie pod jego kontem miasto jest projektowane. To wokół transportu samochodowego następuje rozwój miasta czy jego „modernizacja”.
2. W zasadzie jedynymi kanałami przemieszczania się w mieście są drogi samochodowe. Drogi te z kolei są jedynie trasami dojazdowymi do śródmiejskich autostrad.
3. Autostrady nie znajdują się poza miastem, na jego peryferiach, ale stanowią de facto jego dziwaczne centrum, jego esencję. Co chwila krzyżują się w postaci wielopoziomowych estakad, są widzialne i słyszalne z każdego punktu miasta. Przecinają tkankę miasta w sposób zapobiegający jego zdrowemu funkcjonowaniu, nie pozwalając na przemieszczanie się z punktu A do punktu B w jakikolwiek inny sposób niż autem.
4. Jako że rozwój miasta jest ściśle związany z transportem samochodowym i rozszerza się wzdłuż autostrad, suburbanizacja osiąga praktycznie nieograniczone rozmiary. Często miasta ciągną się nawet setki kilometrów. Jedynym ograniczeniem zdaje się być tylko wybrzeże oceanu.
5. Projekt dróg nie uwzględnia praktycznie innych uczestników ruchu poza kierowcami aut. Chodniki nie istnieją (nie ma więc i pieszych), nie ma też też ani ścieżek rowerowych ani rowerzystów. Miasto samochodowe pozbawione jest też rzeczywistych przejść dla pieszych. Można teoretycznie przejść na drugą stronę niektórych skrzyżowań po naciśnięciu guzika (oczywiście pod lub nad autostradami przejść się nie da), ale i tak nie ma gdzie i po co iść.
6. Miasta samochodowe nie uwzględniają też transportu publicznego – nie ma autobusów, tramwajów. Ba – poza nielicznymi wyjątkami – nie ma też pociągów pasażerskich czy dworców kolejowych.
7. Projekt wszelkiego rodzaju supermarketów, restauracji, biur – wiąże się zawsze z ogromnymi zabetonowanymi przestrzeniami wokół nich – parkingami.
8. Brak rzeczywistego centrum miasta, jego serca, w którym toczyłoby się życie. Nie ma też małych centrów lokalnych – miejsc, do których można by podejść na piechotę, kupić bułki na śniadanie, posiedzieć na ławeczce przy skwerku, pogadać ze znajomymi.
9. Zieleń miejska – w miastach samochodowych jej znaczenie maleje. Wartość terenów zielonych jest przeliczana jedynie na cenę za metr kwadratowy i zawsze przegrywają one z potencjalnym węzłem autostradowym czy inwestycją budowlaną, która mogłaby tam być zrealizowana. U mieszkańców miasta – stale przebywających w swoich autach – potrzeba codziennego obcowania z przyrodą powoli zanika.
10 Najgorszą jednak cechą miast samochodowych jest mentalność ich mieszkańców.
- Ludzie zaczynają wierzyć, że transport samochodowy jest tym jedynym, pierwotnym, najbardziej naturalnym dla człowieka.
- Zaczynają postrzegać ruch fizyczny jako coś wyjątkowego, zarezerwowanego na specjalne okazje i przypisanego do szczególnych miejsc: takich jak kluby fitness.
- Chodzenie, przemieszczanie się na piechotę, jest uważane za coś dziwacznego lub nawet za bohaterstwo.
- Miasto samochodowe jest traktowane przez swych mieszkańców jako coś danego od zawsze i na zawsze. Zbyt często więc – nie żądają zmian, nie dyskutują z rzeczywistością, domagają się wręcz coraz to większego i lepszego usamochodowienia.
- Nie widzą związku pomiędzy swoimi chorobami – fizycznymi (otyłość, choroby serca, kręgosłupa) czy psychicznymi (depresja, nerwica, poczucie wyobcowania, etc) – a tak a nie inaczej zorganizowaną przestrzenią, w której żyją.
Comments
comments