19. 03. 2024

Nowe artykuły:
Demokracja przedstawicielska – iluzje bazowe

Demokracja przedstawicielska – iluzje bazowe

Gdy zastanawiamy się dlaczego system polityczny demokracji przedstawicielskiej (DP) tak fatalnie działa, od razu narzuca się myśl, iż jest tak z powodu wielu iluzji, którymi obrósł on w ciągu czasu jego obowiązywania. Tekstem tym zaczynam cykl tekstów (pisanych w swobodnej formie) – „iluzje polityczne”, w którym będę chciał wyjawić i nazwać owe iluzje, aby były podstawą dla wszelkich dalszych działań planujących systemowe zmiany.

R ozważmy następujące iluzje dotyczące systemu DP:
  • W wyborach wybieramy posłów, którzy działają dla naszego dobra.
  • Partia polityczna jest porozumieniem posłów, którzy robią wszystko, aby „było lepiej”.
  • Nawet, gdy partie zaczynają błądzić, wewnętrzne mechanizmy wymuszą ich naprawę, a jak nie – zrobią to wyborcy.

Przyjrzyjmy się sprawie… Najogólniejsza iluzja dotyczy tego, kogo naprawdę wybieramy w wyborach.

Rzecz jasna – wybieramy partie polityczne. Iluzją jest tu często problem pojmowania, czym jest partia. Partie – jak większość fenomenów społecznych w naszym życiu – stały się markami, którymi rządzą ich tzw. gestorzy (czyli właściciele marek = bossowie partyjni). Idąc na wybory, głosujemy na wizerunki tych marek, czyli narracje (propagandę), obrazy medialne, hasła tworzone przez wąskie grono zarządów partii. I tak jak fizyczne produkty kryjące się pod markami już dawno straciły cechy autentycznej tożsamości, (np. sugeruje się, że japońskie samochody wytwarzają skrupulatni japońscy robotnicy albo, że włoskie pesto wytwarzają od pokoleń włoscy mali producenci, gdy tymczasem produkty te – poza nielicznymi wypadkami – wytwarzane są na międzynarodowych rynkach, czyli raz tu, raz tam), tak samo „towar” ukryty za markami-partiami ma zmienne cechy, bo opiera się na politykach dobieranych przez gestorów marek (bossów partyjnych) na zasadzie najdalej posuniętej lojalności wobec wodza i jego narracji definiującej tzw. linie programową partii (w istocie programy zanikają, na rzecz krótkoterminowych pomysłów promocyjnych oraz chwytów typu manipulatorskiego). Zatem wybór kandydatów na listy jest kierowany korzyścią wobec marki partyjnej, a nie wiedzą czy osobowością kandydata. Rzecz jasna, musimy wciąż pamiętać, że – jak każda marka – marka partyjna jest maszyną do zarabiania pieniędzy. W naszym przypadku, co roku partie wysysają z budżetu państwa grubo ponad 100 mln. zł! A sprawozdania składane do PKW są albo źle rozliczone, albo tak ogólnie, że nic z nich nie wynika.

Innymi słowy, konkretne osoby, politycy, są zupełnie w tym systemie nieistotni, bo liczy się tylko globalny wizerunek marki – partii, a zwykli reprezentanci są tylko owymi przysłowiowymi „szabelkami” wodzów partyjnych. Czy zatem tacy posłowie mogą coś zdziałać? Jest jasne, że nie, a wynika to z samego układu, który definiuje pozycje posła. Mimo tego, że ordynacja wyborcza mówi, że są oni „reprezentantami społeczeństwa”, to w istocie są reprezentantami konkretnej partii, ba! – reprezentantami konkretnego bossa partyjnego i jego aktualnej koterii. Interes partii, identyfikowany z interesem konkretnej koterii stanowi o być albo nie być danego posła. Jasne jest więc, że ignorują oni interes społeczny, ze względu na który zostali wybrani. Osobnym problemem jest fakt, iż często są to osoby o tak wąskich horyzontach intelektualnych, że nie byłyby w stanie odgrywać jakiejś samodzielnej roli (widzimy to nieomal codziennie w relacjach medialnych).

Ta cecha samozabezpieczenia systemu DP jest zresztą zdumiewająca. Wybieramy bowiem przedstawicieli zupełnie „w ciemno”, czyli 1. głosując na listy partyjne (które układa wąskie grono wokół bossa partii) – wybieramy przedstawicieli „z automatu”,  2. głosujemy bez możliwości najmniejszego nawet sprawdzenia kompetencji danych kandydatów, ot chociażby, czy mają minimum zdolności intelektualnych, wiedzy o systemach politycznych, o kompetencjach moralnych nawet nie wspominam. Prawdziwa „rosyjska ruletka”, z tym, że kula może wypalić w czasach poważnych zawirowań cywilizacyjnych (jak jest teraz) i praktycznie nie ma kto podejmować strategicznych decyzji dotyczących kierunków rozwoju, przejścia do nowej fazy rozwoju cywilizacyjnego. System jest tak zakleszczony wewnętrznie, że prędzej dojdzie do zniszczenia państwa i społeczeństwa (z czym wiąże się życie każdego z nas!), niż układ sam dokona korekty w kierunku dopuszczenia jakichś świeżych sił (nowych, autentycznych ludzi) czy koncepcji rozwojowych.

Inną ważną cechą systemu DP jest jego skrajna hierarchiczność i autorytaryzm. Można tę sytuację porównać do okresu rozwoju Internetu nazywanego web 1.0. Mogliśmy wtedy wybrać stronę www, z której korzystamy, ale po tym wyborze byliśmy w całości zdani na jednokierunkowy przekaz, jaki ona przedstawiała. Nie było mechanizmu interaktywności, który teraz w formie rozbudowanej określamy jako faza web 2.0. Podobnie z systemem DP – możemy wybrać strumień narracji politycznych, wytwarzany przez wąskie grono zarządu partii, ale musimy się godzić na bezwarunkowe podłączenie do tego strumienia opowieści partyjnej, nie możemy go korygować (nawet, gdy jesteśmy członkami partii): przyjmujemy go w całości; sprzężenie zwrotne nie istnieje. Jeżeli nie ze wszystkim się zgadzamy – pozostajemy sami z naszymi rozterkami albo możemy mówić o tym niejako w kuluarach partyjnych, ale nie ma to żadnego wpływu na narrację partii. Jest to jasne w kontekście rozumienia partii jako marki. Jednym z fundamentów brandingu jest spójność i klarowność przekazu. Dlatego wewnętrzna dyskusja, rozważanie różnych kierunków komunikowania się z wyborcami byłoby rozwadnianiem przekazu, co, koniec końców, skutkowałoby słabszym wynikiem wyborczym, a to – mniejszą dotacją finansową. Jeżeli zatem powstaje wewnętrzna opozycja, usilnie próbuje się ją wyciszyć, a jeżeli to się nie udaje – wyrzuca się z hukiem jej przywódców, przyklejając łatkę „secesjonistów”. Po czym powraca się do rozgłaszania autorytarnych przekazów bossa i jego koterii (tu trzeba by omówić taktykę budowania takich autorytarnych narracji: wszystkie te dzienne instrukcje z tematami wiodącymi, wybrane osoby wypowiadające się w mediach itp.).

W tym kontekście zdumiewa fakt, że – nie ma nawet teoretycznej możliwości, aby odwołać posła, który szczególnie zawiódł oczekiwania wyborców; i to nawet, jeżeli – hipotetycznie – doprowadziłby do ruiny całego kraju. Przycisk „backspace” nie występuje na tej klawiaturze, czy raczej planszy politycznej, podobnie jak i przycisk: „delete”. Wynika to z zasady samozabezpieczenia systemu politycznego. Twórcy systemu DP w istocie mocno wątpili w zdolności ludzi do racjonalnego działania, sądzili, że gdyby im pozwolić, bez przerwy odwoływaliby reprezentantów, którzy choć trochę im się narażą, burząc siłę partii, a tym samym stabilność systemu. Jest to jednak rozumowanie błędne. 1. Praktyka samorządowa, (w której istnieje możliwość odwoływania przedstawicieli, np. burmistrzów i prezydentów miast w trakcie kadencji) pokazuje, że jest to narzędzie stosowane dość rzadko. 2. Sama możliwość odwołania np. posła sprawiałaby, że nie dochodziłoby do największych nadużyć (temat rozwinę przy innej okazji).

Ogólnie mówiąc, jakiekolwiek doraźne zmiany systemu, nie mają szans się udać, bowiem sama logika systemu DP (w naszej, polskiej wersji) doprowadziła do sytuacji, w której jest on samozabezpieczony z każdej strony:

  • Politykę kontrolują potężne marki-partie, nad którymi kontrole sprawują potężni wodzowie, którzy nie muszą się liczyć ze zwykłymi członkami partii, bo kariera w partii w całości od nich zależy – systemu zatem nie da się zmienić od wewnątrz.
  • Partie mają stałe źródło dochodów, których praktycznie nie muszą rozliczać. Mogą je wydawać na samozabezpieczanie swych pozycji politycznych, a także np. na podsycanie prywatnych obsesji wodzów, jak np. PiS podsyca narrację smoleńską, mimo że ewidentnie rujnuje to spójność społeczną i prowadzi do potężnego skonfliktowania społeczeństwa na pokolenia. Mogą do tego używać wszelkich narzędzi z arsenału współczesnej agresywnej reklamy, jak np. drogie reklamy TV i bilbordy (jak wiadomo mizerna próba ich ograniczenia poniosła klęskę) – mają więc nieograniczone możliwości manipulacji ludźmi na wielką skalę.
  • Partie w żaden sposób nie zależą od wyborców: 1.Mają swoisty monopol, więc szybko nie pojawi się nowa oferta na tym rynku, np. partia, która obieca i będzie realizować prawdziwe partnerstwo ze społeczeństwem. 2. Nie ma w systemie żadnych elementów prawdziwej kontroli poczynań partii. Jednorazowe głosowanie raz na cztery lata, oddaje państwo całkowicie w ręce kilkudziesięciu facetów i paru pań, którzy mogą robić, co tylko chcą. Przy czym konsekwencje ich działań zawsze poniesiemy my wszyscy (łącznie z gigantycznymi długami, które regularnie wytwarzają!).
  • Partie powiązane są systemem układów i zależności z mediami głównego nurtu, które multiplikują ich narrację (propagandę) i wiarę w sens całego systemu.
  • Partie maja także powiązania z wielkimi firmami, które także dodatkowo wspierają je finansowo.

Jak widać – systemu nie da się łatwo zmienić również – od zewnątrz[1].

Trzymając się naszego komputerowego porównania – system stabilnie funkcjonuje – nawet, gdy widzimy, że partie wytwarzają rzeczywistość zupełnie inną, niż obiecywały w opisie promocyjnym (np. reklamach wyborczych); a nawet, gdy działanie partii niesie same szkody, czyli – w naszym porównaniu – strona, z której płynie jednokierunkowy przekaz jest pełna wirusów, które niszczą nasz system komputerowy (=społeczno-państwowy). Jedyne, co możemy robić – i to jest najważniejsza cecha całego megasystemu polityczno-społecznego – to biernie się temu przyglądać, dusząc w sobie złość i naturalną potrzebę zmiany absurdów.

Ale to nie koniec. Najgorszym rodzajem iluzji, który utrzymujemy jest „syndrom zbawcy”. Mimo, że dziesiątki razy byliśmy na wyborach, wysłuchaliśmy setek obietnic wyborczych i potem widzieliśmy, jak rozwiewają się one na wietrze (ogólnej ignorancji) – wciąż oczekujemy, że kolejna ekipa „zrobi z tym porządek”. Niby TERAZ (podczas kolejnych wyborów) „nie mają już wyjścia” – zaprowadzą ład i porządek, (a pewnie i ogólną szczęśliwość). Byle tylko przyszli ci wszystkowiedzący, daleko-patrzący politycy – i za nas załatwili „co trzeba”. I dlatego wciąż utożsamiamy „chodzenie na wybory” z postawą patriotyczną, jak się mówi: „obowiązkiem obywatelskim”, „świętem demokracji” itp. A tak naprawdę ta figura myślowa tkwiąca w mentalności (definicji sytuacji) większości ludzi jest najważniejszą podstawą, utrzymująca system DP; na tej mega-iluzji funduje się cały ten obieg polityczny; a zarazem to ona jest główną przeszkodą, abyśmy przeszli do systemu realnej demokracji, czyli systemu, w którym ludzie realnie decydują o swoim – bliższym i dalszym – otoczeniu.

Póki nie upowszechni się w szerokich rzeszach wyborców przekonanie, że „NIC O NAS – BEZ NAS”, że NIE ISTNIEJĄ ZBAWCY POLITYCZNI – ISTNIEJĄ POLITYCZNI HOCHSZTAPLERZY, czyli – że polityka to swoista gra: ambicji, interesów, kompleksów itp., która przechyla się na stronę dobra większości jej uczestników tylko wówczas, jeśli AKTYWNIE w niej uczestniczą. A gdy idą tylko na „wybory”, bezrefleksyjnie odnawiają w tym pustym akcie fundamenty systemu, a potem tkwią w iluzji, że tamci „na górze” wiedzą co robić i „załatwią, co trzeba za nas” – system polityczny oparty na iluzjach, które rujnują zarówno nasze państwo, nasze społeczeństwo, a w konsekwencji – życie każdego z nas – będzie bezczelnie trwał!

Każda grupa, która chce zmienić system polityczny w naszym kraju, na początek powinna odpowiedzieć na pytanie: Jak przerwać działanie tych fatalnych (fatalistycznych) iluzji? 

[1]Nie piszę o szczegółach, chodzi mi bowiem o zobrazowanie działania systemu na ogólnym poziomie.

Podziel się opinią:
Pin Share

Comments

comments

About The Author

Innowator. Ukończył studia na Wydziale Filozoficznym KUL; stypendysta u prof. Leszka Kołakowskiego na University of Oxford. Ukończył także studia podyplomowe: Zarządzanie Finansami i Inwestycje Finansowe na Akademii Ekonomicznej we Wrocławiu oraz Public Relations w Wyższej Szkole Bankowej we Wrocławiu. Zajmuje się filozofią miasta, architektury (w ramach think-tanku BioCity Project) oraz trendami rozwojowymi w kulturze i cywilizacji, prowadzącymi do zmiany panujących paradygmatów. Także właściciel innowacyjnej agencji konsultingu terytorialnego: Metamorphosis Innova City. W jej ramach zaprojektował i wdrożył kilkanaście innowacyjnych marek i strategii terytorialnych dla wielu polskich miast, w oparciu o zasady zrównoważonego rozwoju i deliberacji społecznej. Współzarządzający Fundacją Nowej Kultury. Redaktor portalu progg.eu Napisz do mnie

Related posts

4 Comments

  1. Zbyszek Szczęsny

    Aleksandrze, przeczytałem Twoje „Iluzje polityczne cz. 1” i niestety – po ra kolejny muszę się trochę nie zgodzić – nie tyle z diagnozą, co z Twoją naiwną wiarą, że bardziej bezpośrednia forma demokracji będzie tu w stanie cokolwiek zmienić.

    Zamiast polemiki, pozwolę sobie na garść uwag:

    1) Celnie zauważyłeś, że system partyjny jest systemem konkurujących marek zarządzanych przez gestorów, lecz nie wiem czemu, nie zauważyłeś tego, że – tak samo jak w przypadku innych marek – wyborcy / klienci nie dlatego kupują / głosują na daną markę / partię, iż święcie wierzą w każde słowo gestora, lecz dlatego, że markę tę lub partię utożsamiają ze swoim wyidealizowanym sytlem życia. Z tej perspektywy, dysonans poznawczy, jakiego doznaje wyborca obserwując różnice między bieżącymi decyzjami politycznymi a programem wyborczym jego partii jest łagodzony przez fakt, iż styl życia jest konceptem wieloaspektowym, mieszczącym często wewnętrznie sprzeczne wartości (np. updobanie do wyrafinowanej, zaawansowanej technologii a równocześnie – do prostego, ascetycznego stylu życia). Z tej perspekywy również – wyborcy skłonni do „weryfikacji” swjego politycznego wyboru li tylko na podstawie niezgodności między tym, co dana partia deklarowała przed wyborami a tym, co robi po wyborach, to wyborcy najbardziej politycznie niedookreśleni, niepewni i chybotliwi (tzw. elektorat ciągle niezdecydowany), który politykę sprowadza do prostackiej pragmatyki, chwilowej efektywności zarządzania, nie widząc, że są naturalne granice sprawności administracyjnej i nie zdający sobie sprawy z tego, że demokratyczne państwo, to nie jest taka „trochę większa firma”, tylko zupełnie inny typ struktury, który wykazuje inercję, histerezę i nieliniowość na poziomie niespotykanym w zarządzaniu korporacyjnym. Konkludując – odkąd partie stały się markami, ludzie na nie swiadomie głosujący w minimalnym stopniu kierują się jakimkolwiek racjonale a ludzie kierujący się racjonalnością głosują najczęściej „ad hoc” wprowadzając jedynie chaos do polityki („głosowałem na partię xxx, ponieważ oni poradzili sobie z problemem yyy” jest w istocie decyzją tak samo kretyńską, jak to, że „głosowałem na partię xxx, ponieważ oni obiecują yyy” – w praktyce politycznej sukces w obszarze yyy w żadnej mierze nie gwarantuje sukcesu w obszarze zzz).

    2) Nie dostrzegasz w ogóle tego, że społeczności lokalne są zasadniczo mniej zróżnicowane niż państwo jako całość. Dlatego sukcesy demokracji „bardziej bezpośredniej” w skali samorządowej nie oznaczają, że ten „bardziej bezpośredni” system będzie tak samo wydolny w skali ogólnopaństwowej. Demokracja bezpośrednia, realizowana np. poprzez „guzikowe” referenda elektroniczne mogłaby wręcz okazać się zabójcza dla państwa, gdyby stała się praktyką powszechną, stosowaną każdorazowo przy każdej poważniejszej decyzji politycznej. Wyborcy w ogóle nie zdają sobie sprawy z tego, ile czasu zajmuje przygotowanie ustaw, jakie są zależności między poszczególnymi elementami systemu prawnego itd. Każdorazowe przekonywanie wyborców do danej decyzji zjadałoby więcej energii niż jej przygotowanie a koszty ciągłych adaptacji do decyzji chwilowej większości – paraliżujące.

    3) Ludzie współcześni są tak rózni i maja tak zróżnicowane potrzeby i oczekiwania, że nie ma żadnej możliwości zarządzania za pomocą „poszukiwania najmniejszego zła”. Wspólczesne systemy polityczne realizują raczej pewną równowagę Nasha, czyli system realizuje chwilowe i lokalne optimum będące następstwem różnej siły i determinacji poszczególnych graczy w „dochodzeniu do swego”. Demokracja jest jedynie osobliwym moderatorem tego procesu, ale nie jego „cudownym” zamiennikiem. Niezrozumienie tego elementarnego faktu jest największą iluzją demokracji.

    Pozdrawiam,
    ZS

    Reply
  2. Alexander Sikora

    Zbi­gnie­wie,
    dzięki za cie­kawą i kom­pe­tentną wypo­wiedź — wno­szącą nowe świa­tło do sprawy..

    Muszę jed­nak spro­sto­wać kilka nie­ja­sno­ści:
    1. Pisząc o demo­kra­cji “bar­dziej bez­po­śred­niej” nie mia­łem na myśli demo­kra­cji bez­po­śred­niej sensu stricte. Jak wia­domo jestem prze­ciw­ni­kiem tej formy demo­kra­cji, czemu dałem wyraz w tek­ście o DB (link przez obra­zek powy­żej). Tam prze­pro­wa­dzam zna­cząca kry­tykę tej formy demo­kra­cji.
    2. Mia­łem na myśli nato­miast demo­kra­cję uczest­ni­czącą i deli­be­ra­tywną, która już nie nie­sie pro­ble­mów, o któ­rych piszesz, i co do któ­rych się zga­dzam. Arty­kuł także powy­żej.
    3. Kon­cep­cji rów­no­wagi Nasha nie znam — chęt­nie więc cze­kam, aż cos wię­cej o tym napi­szesz..
    4. Lada moment ogło­szę tekst, w któ­rym przed­sta­wię nie tylko oceny przy­dat­no­ści poszcze­gól­nych sys­te­mów do celów nowo­cze­snego spo­łe­czeń­stwa, ale który będzie w pełni wyra­żał moje poglądy, i przed­sta­wiał nowy sys­tem polityczny..

    Reply
  3. Zbyszek Szczęsny

    OK – sorki, nie znałem Twojego poprzedniego tekstu. Co do demokracji uczestniczącej – to postulat budowy tzw. społeczeństwa obywatelskiego, w którym ocekuje się znacznego poszerzenia grona osób świadomie i aktywnie obserwujących, analizujących i uczestniczących w szeroko rozumianym życiu politycznym.

    Co do równowagi Nasha i powiązanego terminu „optimum Pareta” musisz nadrobić zaległości. Mówimy o sprawach podstawowych dla zrozumienia zależności międzyludzkich, struktury oddziaływań społecznych, przepływów ekonomicznych itd.

    Pozdrawiam,
    ZS

    PS
    Coś fatalnie działa to pole tekstowe – w ogóle nie da się posługiwać myszą (używam Firefoxa) – każdy ruch w obrębie tekstu muszę wykonywać klawiszami, bo mysz nie zaznacza…

    Reply
  4. Alexander Sikora

    Właściwie to chodzi o coś więcej, niż koncepcja społeczeństwa obywatelskiego.. teraz chodzi o społeczeństwo sieciowe. W tym pierwszym aktywność obywatelska wspomaga działanie władz różnych szczebli, w tym drugim relacje międzyludzkie; współpraca między różnymi aktorami sceny społecznej i politycznej – w ogóle tworzy społeczeństwo i jest warunkiem procesu podejmowania decyzji.

    Co do trudności pisania w tym polu – wynika to z zabezpieczeń na stronie 🙂

    Reply

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *