Warto czasami spojrzeć szerzej, poza nasze doraźne problemiki. Prezentujemy tekst właśnie z tego cyklu. Wynika z niego, iż czeka nas nie tylko globalny reset polityczno – społeczny, ale znacznie głębszy: reset cywilizacyjny. Autor sugeruje, że nasza cywilizacja (jak wszystkie poprzednie) nie przetrwa, a to dlatego, że naruszyliśmy prawa rozwoju cywilizacji. Problem w tym, że nie nauczyliśmy się ich dobrze rozumieć. A one mówią, między innymi, że natura (którą tak boleśnie eksploatujemy) nie jest dodatkiem do naszego życia \ cywilizacji, ale (wciąż) ich fundamentem. Jedyne zatem co teraz możemy zrobić, to przygotować się na paroksyzm natury, która sama przywróci równowagę planetarną.
Autor: Adam Sachs (wersja oryginalna)
„To że ptaki potrafią fruwać, a świnie tej umiejętności nie posiadają jest konsekwencją praw natury rządzących fizyką i biologią. Wszystkie zjawiska, które zachodzą na fizycznej planecie pod tym względem nie różnią się od siebie: prawa przyrody są nienaruszalne. Zawsze.”
Jest to truizm i jako oczywistość powinien być dostrzegany bez trudu, jak to w istocie często ma miejsce w kulturach tubylczych, których populacja jest całkowicie uzależniona od sił przyrody i tego, co znajduje się w zasięgu ręki. Jednakże truizm ten staje się niewidzialny za sprawą technologicznej i biurokratycznej władzy, urojeniowej właściwości ludzkiego poczucia wyjątkowości (exceptionalism) oraz złożoności cywilizacji, a zwłaszcza – chociaż nie wyłącznie – panującej cywilizacji przemysłowej.
Wyobrażaliśmy sobie przez dziesięć tysięcy lat przyjaznej klimatowi, znanej nam historii, że przez wzgląd na to, iż od czasu do czasu jesteśmy w stanie używać sobie praw natury z myślą o naszych krótko- i długo-terminowych korzyściach, już im nie podlegamy. Aktualne przypadki są encyklopedyczne: zużycie paliw kopalnych, Zielona Rewolucja, energia atomowa, rozproszenie substancji toksycznych na globalną skalę, szóste masowe wymieranie gatunków w historii planety – to ostatnie przykłady. Uparcie postępujemy tak, jakby niezamierzone konsekwencje nie istniały.
Pomimo to podobne konsekwencje piętrzą się i z ogromnym impetem kształtują nasze życie. Jeżeli mamy odnieść się do przyczyn i konsekwencji, bez względu na to czy je w pełni rozumiemy czy nie, nieodzownym jest, by pozostać otwartym i rozpatrywać perspektywy bardzo różniące się od tych, które dominują.
Kultury ewoluują, ponieważ zapewniają nam skuteczne sposoby przetrwania danych warunków środowiskowych, jednakże są one także potężnymi regulatorami ludzkiego zachowania i myśli; mają w zwyczaju uparcie trwać mimo zmian, które mogą uczynić ich centralne założenia dysfunkcyjnymi i zabójczymi (np. możemy sobie do woli zanieczyszczać i zamieniać w pustynię naszą planetę).
Kultura, która nas napędza – bez względu na to, czy nią pogardzamy czy nie – życzy sobie byśmy krążyli w kręgach aktywizmu, kiedy tylko przejawimy groźną chęć kwestionowania jej najbardziej podstawowych zasad; aktywizm daje nam nieszkodliwe zajęcie. Niemniej jednak zakazaną kwestią jaką tu rozpatrujemy jest to, że upadek cywilizacji, z naszą włącznie, jest i zawsze był nieunikniony. Nie pojmujemy tego, co choć ukryte na widoku prędzej lub później stanie się oczywiste:
upadek cywilizacyjny nie zależy od żadnego z nas, bez względu na to, co zrobimy.Podobnie jak konfrontując się z niepowstrzymanym huraganem Katrina, który jedynie przestrzega praw natury, w najlepszym razie możemy przygotować się na jego nadejście.
Trochę szczegółowiej: rzeczywiście istnieją prawa natury, które rządzą ludzkimi zbiorowościami, podobnie jak fizyczne / biologiczne prawa rządzące każdą żywą istotą. Wydawać by się mogło, że powinno być to dostatecznie jasne. Prawa te, zwłaszcza w odniesieniu do cywilizacji, mogą nie być aż tak oczywiste jak prawa rządzące spadającym jabłkiem, lecz są one w równym stopniu tak samo nienaruszalne.
Ażeby egzystować w wyznaczonych przez te prawa ramach, o których cywilizowani ludzie zdają się nawykowo zapominać (nie tylko w cywilizacji euro-amerykańskiej, ale we wszystkich pozostałych cywilizacjach na przestrzeni znanej nam historii), musimy nauczyć się ich na nowo. A przez „cywilizację” rozumiem ludzkie społeczeństwa większe od domen książęcych, przemysłowe lub nie, mieszkające w śródmiejskich akomodacjach mniej lub bardziej oddalonych od źródeł pożywienia i innych niezbędnych środków do życia, z wyodrębnioną wyraźnie strukturą klasową, która różnicuje pomiędzy rządzącą oligarchią i pozostałymi obywatelami.
Jakie są to prawa? Naprawdę proste. Przede wszystkim każdy biologiczny organizm, z ludzkim włącznie, będzie wzrastał eksponencjalnie, aż zderzy się z granicami wzrostu, lub przekroczy limit wydolności. Ściana może przybrać kształt braku żywności, rywalizujących gatunków lub nowych rywalizujących członków gatunku własnego. Czasem zachodzi równowaga i zostaje utrzymana przez nieokreślony czas, aż zaburzy ją zewnętrzne wydarzenie (np. nowy gatunek w ekologicznej niszy, zmiana klimatu etc.).
Krytycznym następstwem jest to, że eksponencjonalny wzrost jest imperatywem. Każdy gatunek zwiększy swoją liczebność, jeżeli pojawi się taka sposobność i będzie robił to tak długo, jak będzie to możliwe.
Z ludźmi bywa czasem tak, że kultura adaptuje percepcję ograniczeń i opracowuje normy, które hamują ekspansję autodestrukcyjnego wzrostu (skuteczna czy nie, chińska polityka jednego dziecka jest przykładem takiej próby); kultury wyspowe mogą tak postąpić, ponieważ ograniczenia są boleśnie oczywiste. Jednakże realia ekosystemu mogą zostać zignorowane, bowiem ludzie często wolą zginąć, niż zmienić swoją kulturę; tak skończyli mieszkańcy Wyspy Wielkanocnej.
W miarę rozrastania cywilizacji ich zdolność do zmian zdaje się wątleć i jesteśmy świadkami jak wszystkie cywilizacje w historii przechodzą od narodzin do żywotnego rozkwitu, by następnie umrzeć, aż:
„Nie pozostaje nic: wokół rozkładu / Tego kolosalnego wraku, bez granic i obnażonego / Samotny i równy, po horyzont piasku pokład.”
W jednej z moich dziesięciu najważniejszych książek XX wieku, Joseph Tainter („Upadek złożonych społeczeństw”) wyjaśnia, w kategoriach przepływu energii (nazywa go „zwrotem marginalnym”), dlaczego cywilizacje muszą upaść. Społeczna złożoność jest bardzo kosztowna – im bardziej cywilizacja się rozrasta, tym mniej otrzymujesz w zamian na jednostkę wkładu (inaczej nazywa się ten proces „malejącymi zwrotami” – diminishing returns). Prędzej czy później każda cywilizacja bankrutuje, nie stać jej na utrzymanie swoich armii oraz struktur biurokratycznych, nie jest w stanie powstrzymać wzmagającego się niezadowolenia mas, które muszą być pacyfikowane przynajmniej nominalnie (chleb i igrzyska), wyczerpuje swoje surowce, cierpi z powodu własnych poczynań ze środowiskiem naturalnym (najpoważniejszym z nich jest destrukcja drzew i ziemi uprawnej), zaczyna brakować jej żywności i ostatecznie zostaje wyparta przez mniejsze, bardziej zrównoważone zbiorowości (jeżeli jakieś w ogóle istnieją) lub po prostu ulega rozproszeniu (jeżeli pozostało w ogóle miejsce, do którego można się udać).
Proponuję, by opisany powyżej życiowy cykl cywilizacji uznać za prawo natury. Upadek jest zatem przewidywalny. Nie dotyczy wyłącznie naszej konkretnej euro-amerykańskiej, aktualnie globalnej, żałosnej cywilizacji – dotyczy każdej cywilizacji, która osiąga określone rozmiary wymagające hierarchii i podziału klasowego. Kultury różnią się w swoich metaforach i stylu, uzależnionych częściowo – jak zauważa Jared Diamond (1) – od położenia geograficznego, lecz ostateczny rezultat będzie ten sam: upadek.
I właśnie w tym punkcie się znajdujemy. Czynnikiem determinującym jest rozmiar (w odniesieniu do surowców). Reszta to po prostu historyjki jakie sobie snujemy. Dlatego:
Możemy posyłać listy do polityków, możemy uczestniczyć w zamieszkach, możemy pisać tomy uczone, możemy hasać po przepastnych bezdrożach talk-radia, możemy kręcić zaangażowane dokumenty, możemy zburzyć Monsanto, zamontować panele słoneczne i pić organiczne mleko jaka. Nic nie zmieni rezultatu nawet w najmniejszym stopniu (tragiczne, tym bardziej, że człowiek stał się teraz globalną siłą), ponieważ cywilizacja obrała kurs podyktowany przez prawa natury, które nie baczą ani trochę na ludzkie myślenie życzeniowe.
Ponura perspektywa. Co właściwie możemy zrobić? Cóż, kiedy uznamy realia – nie wcześniej – możemy podjąć stosowne działanie. Jeżeli chodzi o mnie, oznacza to przygotowanie do przeżywania naszych dni w granicach możliwości planety. Być może i na to jest już za późno, bowiem klimat sposobi się do paroksyzmów dzikiego szału uniemożliwiającego jakąkolwiek egzystencję, ale spróbujmy zrobić co się jeszcze da.
Przygotowanie nie jest panaceum na ból naszego obecnego położenia, ale nic lepszego nam nie pozostało – jest ono wypełnione bliskimi relacjami i odnowionym poczuciem wspólnoty, żebyśmy przynajmniej mogli, jak ujęła to Elizabeth Kunstler-Ross, żyć zanim wypowiemy słowa pożegnania.
(1) Zabójcza Piątka wikingów
Streszczenie pogadanki Jareda Diamonda, badacza zjawiska upadku cywilizacji.
Dotyczy wikingów, którzy w 984 roku nie podążyli za przykładem swoich rodaków i nie zakotwiczyli łodzi u brzegów Sycylii i Normandii. Postanowili wylądować na Grenlandii.
Dlaczego ponieśli klęskę i wyginęli? Oto ich Zabójcza Piątka:
Wpływ człowieka na środowisko naturalne
Wikingowie niechcący spowodowali erozję gleby i deforestację poprzez beztroskie rolnictwo i wylesianie. Pozbawieni zostali żywności i węgla drzewnego – brak tego ostatniego pozostawił kulturę „Epoki żelaza” bez… sposobu na przetapianie żelaza.
Zmiana klimatu
Tak, oni też jej doświadczyli. Tyle że w drugą stronę – w wieku czternastym mroziło. Więcej chłodu i lodu nie okazało się zabójcze dla sąsiadów wikingów, Innuitów, którzy poradzili sobie z kilkoma dodatkowymi burzami śnieżnymi rocznie. Bez problemu.
Przyjaźni sąsiedzi odseparowani
Grenlandczycy zawsze bazowali na handlu z macierzą. Kiedy mróz zaczął lodem morze skuwać, grafik rejsów z Norwegii uszczuplał. A i tak za gruby nie był.
Nieprzyjaźni sąsiedzi „u płotu”
Znowu Innuici. Ubijali wikingów [co czyni ich nieprzeciętnymi witeziami w świecie wojen wieków średnich] i prawdopodobnie blokowali ich dostęp do fiordów, co mocno zasoliło ceny fok, wikingowego przysmaku.
Dysfunkcyjne praktyki polityczne i kulturowe
Kiedy czasy nadeszły trudne, wikingowie – jak na gorliwych chrześcijan przystało – gloryfikowali Boga tnąc budżet żywnościowy i obronny, aby sfinansować budowę katedr. A że pogardzali plemiennymi Innuitami, nie uczyli się od nich praktyk przystosowania do surowej pogody i szczuplejących zasobów. Innuici istnieją nadal.
Czy ludzie ci byli głupcami i nie rozumieli, co się działo?
Dlaczego Thjodhilde Wiking i jego druhowie nie oderwali się od „Grenlandia ma talent” na dłuższą chwilę, aby zobaczyć, że opat ścina ostatnie drzewo na monstrualny krzyż na Wielkopiątkową procesję?
Według Diamonda problem sprowadzał się do tego, że bogaci i możni byli zbyt zajęci dotrzymywaniem kroku konkurentom – „chłoszcząc” ziemię w wyścigu o lepsze plony, które zapewniały lojalność zastępu wasali – aby powstrzymać trwające szaleństwo.
Jak ujmuje to Diamond, istniał konflikt między krótkoterminowym interesem elit i długoterminowym interesem całego społeczeństwa. Wodzowie i biskupi byli w dużym stopniu odizolowani od problemów, które powodowała ich lekkomyślna konsumpcja i w bałaganie zorientowali się zbyt późno.
Jeśli przypomina Wam to modus operandi obecnych wielkich korporacji – wyciskanie możliwie największej mamony z przejmowanych nieruchomości, fabryk, podatkowych oszustw, przy jednoczesnym kupowaniu polityków, którzy zrobią wszystko [postawią nawet pomnik Czystemu Węglowi w galerii handlowej], aby płynęły paliwa kopalne, a klimat niech szlag trafi – to nie myślicie jak porządny wiking-Grenlandczyk.
Żyjąc w zamkniętych społecznościach i pijąc butelkowaną wodę, bogacze mogą utrzymać swoje słodkie życie trochę dłużej, kiedy nam zrobi się gorąco i sucho.
Społeczeństwo może podjąć kroki, aby zminimalizować cierpienie lub siedzieć bezczynnie i czekać na to, co się wydarzy – właśnie to robimy od kilku dekad i nabraliśmy w tym nie lada wprawy.
Wiemy, jaki finał spotkał Grenlandczyków. Mała to była pociecha, że po rozpaleniu ostatniego ognia i przeżuciu ostatniego kęsa foki elity wzorem plebsu użyźniły grenlandzką glebę.
Przedstawiciele współczesnej socjo-/psychopatyczno-technokratycznej elity również podążą śladem tzw. pospólstwa. Nawet jeśli zdołają na czas jakiś zaszyć się w bunkrach hi-tech, atomowych łodziach podwodnych lub na stacji orbitalnej…
Tłumaczenie: exignorant. Przedruk za zgodą tłumacza, w ramach współpracy.