Między-myśli dotyczące tego, co nazywamy „polityką”. Postuluję wprowadzenie nowej polityki: polityki zajmującej się realnymi sprawami realnych ludzi – uprawianej przez tychże ludzi. Nazywam ją polityką współpracy.
Otóż – nie! „Wydarzenia polityczne” to teraz permanentna „wojna” propagandowa między konkurującymi obozami politycznymi. A ich przedstawianie to, w przeważającej części, doszukiwanie się: co powiedział który polityk, co miał na myśli, komu „przywalił”, jaki da mu to efekt w sondażach, jakie to będzie miało konsekwencje dla elektoratu; co oznacza, że mu sondaże spadają, kiedy mu wzrosną; czy powinien był „dowalić” tamtym mocniej, czy słabiej – itp, itd. To niesamowite, że tak ważną sprawę, jak POLITYKA sprowadziliśmy do poziomu słownego „kopania” się przez kilkudziesięciu facetów i paręnaście pań (pomijam rozważania, czy jest to kopanina wyreżyserowana, czy nie). Czy może dziwić, że zdecydowana większość społeczeństwa z pogardą odnosi się do tak rozumianej polityki, a zawód polityka – według badania OBOP z 2008 – uważany jest za najmniej prestiżowy ze wszystkich zawodów?
A przecież polityka to sfera o fundamentalnym znaczeniu dla każdego społeczeństwa! Zbadajmy krótko (na potrzeby tego drobnego tekstu) – czym ona jest? Jak powinniśmy rozumieć to określenie?
Słowo polityka pochodzi od gr. „politikà”, co znaczy sprawy państwowe, a raczej: sprawy miasta, sprawy okolicy, (małej) ojczyzny bo „pólis” – to miasto, ojczyzna. Polityka pochodzi także od słowa „obywatel”, bo „politēs” to właśnie obywatel. Widzimy, że pierwotnym, greckim, praźródłowym znaczeniem słowa „polityka” było: sprawy dotyczące obywateli lokalnej wspólnoty, małej ojczyzny. W naszym przypadku dotyczyłyby one zatem w jakimś stopniu tego, co ujmujemy terminem „sprawy samorządowe”.
I teraz, wyobraźmy sobie, że zamiast – w pierwszym rzędzie – zajmowania się wspomnianą jałową wojną propagandową, jaka toczy się między politykami poziomu centralnego pokazywanymi w mediach – zajmujemy się przede wszystkim właśnie merytoryką spraw samorządowych – problemami naszego otoczenia (przedszkola, szpitala, sądu, szkoły, spalarni śmieci itp. – a także: faktyczne godzenia realnych interesów, postaw danych grup społecznych), a sprawami centralnymi – o tyle, o ile służą systemowemu załatwianiu tychże spraw lokalnych. Wszelkie zaś agresywne zachowania na scenie politycznej – od razu eliminujemy, bo mamy powszechne przekonanie, że wzbudzanie negatywnych emocji wywołuje frustrację u ludzi, konfliktuje ich, a to uniemożliwia realne załatwienie tych spraw. Istotą bowiem społeczeństwa jest wieloaspektowa WSPÓŁPRACA! Gdybyśmy spojrzeli w taki nowy sposób na sprawy polityki: odwrócili zupełnie hierarchie ważności; gdyby sprawy lokalne były najważniejsze, potem służące ich załatwianiu sprawy poziomu centralnego, a propaganda, agresja polityczna byłyby eliminowane (w tym także przez media głównego nurtu!, które obecnie żywią się ich eskalowaniem)…
Czyż wtedy „wydarzenia polityczne” nie stałyby się czymś naprawdę ważnym, atrakcyjnym. Czyż nie zaczęłaby budzić powszechnego zainteresowania, zamiast pogardy?A gdy do tego dodamy jeszcze możliwości, jakie niesie Internet, tzn. gdy wykorzystamy fakt, iż możemy komunikować się ze wszystkimi mieszkańcami naszej dzielnicy, naszego regionu, miasta, gminy; gdy naprawdę zaczniemy to wykorzystywać na wielką skalę – w debatach (e-debatach); w powszechnych spotkaniach, na których padają rzeczowe argumenty za i przeciw danej sprawie i realni ludzie podejmują realne decyzje, które ich dotyczą (demokracja uczestnicząca). Polityka zyskuje konkretny wymiar, bo sprawy lokalne ludzie znają i rozumieją, siłą rzeczy zatem porzucają podejście skupione na personaliach i partyjnych wojnach, a skupiają się na tym jak najlepiej dla wszystkich rozwiązać dany problem. A do tego, wszyscy zajmujący się na stałe tak rozumianą ‘polityką’ są powszechnie znani: ze swoich wypowiedzi (np. na lokalnych forach, portalach, spotkaniach), a jeszcze bardziej ze swoich działań; gdy każdego z nich można przepytać na czacie, zobaczyć rekord osiągnięć, rekord obietnic wyborczych i ich realizacji podczas i na koniec kadencji – czyż ta nowa lokalna polityka współpracy (łącząca konkretnych, realnych ludzi, lokalne władze, organizacje) nie stałaby się czymś naprawdę ważnym, budzącym respekt i zainteresowanie?
Mój apel do blogerów, progresywnych komentatorów i wszystkich, którym zależy na wyeliminowaniu miazmatów obecnej partyjnej polityki – zacznijmy krok po kroku zmieniać nasz punkt widzenia (paradygmat) rozumienia polityki:
- patrzmy jak dana partia / polityk przyczynia się do realizacji, sformułowanych powyżej, podstaw polityki współpracy;
- zacznijmy wymuszać na politykach wszystkich szczebli realizację projektów służących prawdziwemu rozwojowi, dobru wspólnemu;
- piętnujmy agresję i brak rzeczowości w podejściu do polityki, prezentowaną powszechnie przez polityków oraz media głównego nurtu;
- działajmy na rzecz zmian prawnych, dzięki którym odejdziemy od centralistycznego modelu państwa (które rodzi te wszystkie patologie) – ku państwu współpracujących regionów (lokalizm).
Innymi słowy – pora na radykalną zmianę rozumienia działalności politycznej. Pora na przywrócenie jej właściwego, konkretnego, oddolnego sensu; pora, aby politycy zajmowali się łączeniem ludzi, np. poprzez animowanie stałej deliberacji społecznej – tak, aby zasada SAMO-RZĄDZENIA społeczności lokalnej nabrała realnego kształtu; aby naprawdę ludzie rządzili się sami. W tym kontekście polityka powinniśmy rozumieć jako moderatora, facylitatora procesu politycznego / decyzyjnego. Nazywam takich polityków – netpolitykami, czyli politykami budującymi sieci społeczne.
Jeżeli nie uda się nam zmienić sensu rozumienia polityki – przy narastającym skomplikowaniu procesów cywilizacyjnych – nie widzę możliwości, aby także perspektywa rozwoju każdego z nas (ludzi spoza „klasy politycznej”) miała jakiekolwiek szanse.