19. 03. 2024

Nowe artykuły:
Oddać dzieciom dzieciństwo

Oddać dzieciom dzieciństwo

‘Pod presją. Dajmy dzieciom święty spokój!’  Carl’a Honore’a – to w zasadzie książka drogi. Honore szuka recepty na to, jak dobrze wychowywać dzieci. Po całym świecie…  Oczywiście, można się domyślić, że nie uda mu się jej znaleźć. Jednak jego wędrówki po zakamarkach dzisiejszego rodzicielstwa doprowadzają go do kilku ważnych odkryć, których wspólnym mianownikiem jest stwierdzenie, że dla dzieci najczęściej 'mniej’ znaczy 'więcej’, a 'wolniej’ znaczy 'szybciej’.

[ct_divider]

[ct_dropcap color=”yellowgreen” size=”medium”] J [/ct_dropcap] est to lekko i przyjemnie napisana książka, ale nie dajcie się zwieść – temat w niej poruszony jest niezwykle ważny, mówi o podarunku, jaki współcześni rodzice dają w dobrej wierze swoim pociechom na resztę życia. Niestety, często jego zawartość nie pachnie zbyt dobrze – składa się z mieszanki: przerostu ambicji, perfekcjonizmu, strachu przed niespełnieniem, własnych kompleksów, lęków oraz pogoni za pieniądzem. Nasuwa się cytat z Banksy’ego: “Wielu rodziców zrobi wszystko dla swoich dzieci, poza pozwoleniem im na bycie sobą.”

Na przestrzeni jednego pokolenia w wychowaniu dzieci zmieniło się po prostu wszystko. Dawniej dzieci ledwie nauczyły się biegać, bawiły się samodzielnie na podwórkach, wynajdowały sobie zabawy, a głos rodzica “obiad” oznaczał jedynie krótką przerwie w szaleństwie zabaw. Dzisiaj – dzieci praktycznie nie bawią się już samodzielnie, jeśli już to pod czujnym okiem rodzica. Najczęściej jednak nie mają na zabawę czasu. Są wożone z zajęć na zajęcia, a jeśli wykroi się godzinę w ciągu dnia, czyż nie fajniej spędzić jej przed komputerem. Badania dowodzą, że dzisiejsze czasy nie są bardziej niebezpieczne od tych sprzed 30-u laty. Jednak jak mawiają – postrzeganie jest rzeczywistością. Dzięki reklamom widzimy na brudnych rękach ruszające się bakterie, dzięki filmom typu CSI każdy przechodzień to potencjalny porywacz lub pedofil.

Carl Honore krok po kroku przygląda się tym negatywnym zmianom w podejściu do wychowywania dzieci  i szuka antidotum.

Niemowlęta

Dzisiejsi rodzice 'hodują’ (a przynajmniej próbują wyhodować) małych geniuszy. Zanim się jeszcze dziecko urodzi, jego mózg jest stymulowany muzyką Mozarta (której działanie nigdy nie zostało potwierdzone naukowo), a chwilę po urodzeniu, dziecko powinno już oglądać odpowiednie czarno-białe obrazki. Rodzice są przekonani, że brak zabawek edukacyjnych czyni dzieciom krzywdę. Wszystko, co bardziej rozwinie mózg szczura z laboratorium, jest natychmiast kopiowane przez świat przemysłu dziecięcego i wciskane rodzicom z podtekstem, że brak rzeczy A pozbawia dziecko szans życiowych w obszarze B. A czy któryś rodzic miałby czelność zrobić to swojemu dziecku.

Trzeba jednak pamiętać, że: żadne wzbogacenie umysłu szczura nie doprowadziło do wyhodowania zwierzęcia o bardziej rozwiniętym mózgu niż takie, które żyje w naturze”.

Poza stymulacją mózgu, kolejną modą wychowawczą jest uczenie niemowląt języków obcych. Carl Honore przytacza badania, która pokazują, że aby dziecko stało się dwujęzyczne musi mieć styczność z żywym człowiekiem mówiącym w danym języku przez ponad 30% dnia. Puszczanie maluchom lekcji języka obcego z płyt mija się z celem, tak jak i dwie godziny angielskiego w tygodniu.

Każde niemowlę jest inne – jednak stres w tak młodym wieku wywołany przez nadmiar bodźców, strach, presję może spowodować nieodwracalne zmiany w mózgu. Tymczasem wszystkie dzieci w tym wieku najlepiej rozwijają się poprzez indywidualną interakcję z drugą osobą, przez kontakt wzrokowy. Fascynują się kolorami i kontrastami – to wszystko zapewnia im twarz rodzica wraz z jej emocjami, mimiką. Przebywanie z opiekunem, zabawa z nim stymuluje najlepiej – uczy umiejętności społecznych, daje odporność na stresy. Tego wszystkiego nie zapewni dziecku żadna zabawka edukacyjna. Zabawa według własnych reguł, bez wtrącania się dorosłych, jest potrzebna dla rozwoju każdego dziecka. Także nuda – ma ogromne znaczenie – daje możliwość obserwowania otaczającego świata, tworzenia własnych opowieści, eksperymentowania, próbowania, uczenia się samodzielnego wypełniania czasu.

Przedszkolaki

Honore pokazuje siłę oddziaływania słów 'wczesne nauczanie.’ Czy któryś z rodziców śmiałby wystąpić przeciw tak szlachetnej koncepcji? Przecież wczesne nauczanie może być tylko dobre dla dziecka, prawda? Czy aby na pewno. Badania pokazują, że większość dziecięcych geniuszy umiejących czytać w wieku lat 3 etc, w wieku dorosłym nie odstaje od średniej krajowej. Dzieci poddane wczesnemu rygorowi nauczani,a w porównaniu do tych tylko bawiących się, w wieku 7-8 lat nie różnią się poziomem rozwoju, z tym że te pierwsze są bardziej niespokojne i mniej kreatywne. Rodzice zachwycają się, gdy przedszkolaki potrafią pisać, czytać, liczyć. Tymczasem – nie świadczy to o ich poziomie rozwoju. Zachwyt powinna raczej wzbudzać społeczna dojrzałość, umiejętność dzielenia się z innymi, współpracy, zdolność do empatii, zadawanie pytań, umiejętność obserwowania i zachwyt nad światem…

Przedszkola Reggio. Jest to typ przedszkoli wzorowanych na instytucji założonej we włoskiej miejscowości Reggio Emilia przez pedagoga Loris’a Malaguzzi. Malaguzzi chciał zmienić kulturę dzieciństwa. Przedszkola te skupiają się więc na zaspakajaniu naturalnej ciekawości u dzieci, pozwala się maluchom na zadawanie pytań, wyrażanie opinii, na jak najbardziej samodzielną zabawę. Nikt nie uczy dzieci pisać i liczyć. Dzieci pracują nad projektami według własnych pomysłów i zainteresowań. Może to być odkrywanie świata owadów albo właściwości wody. Dzieci rysują, opowiadają, lepią z plasteliny, tworzą muzykę, tańczą. Wszystkie umiejętności są zdobywane – jako część projektu, nigdy – jako samodzielne przedmioty. Nauczyciel wszystko dokumentuje, obserwuje dzieci bez niekoniecznej interwencji. Dzieci są pełne ciekawość, zachwytu nad światem, drążą temat z zainteresowaniem i zapałem. Takie podejście uczy je dojrzałości, współpracy, fascynacji tematem…Podstawową zasadą przedszkoli Reggio jest “nie robić niczego, co nie daje radości.”

Przedszkola waldorfskie. (wspominałam o tej idei TUTAJ)

Przedszkola na świeżym powietrzu. (polecam artykułLasy na przedszkola?).

Honore powtarza, że formalna nauka może poczekać, że prawdziwy zdrowy rozwój w wieku przedszkolnym daje zabawa, ruch, żywa ciekawość świata. Dziecko potrzebuje też oddechu od dorosłych, własnego świata, który będzie mogło odkrywać bez bycia prowadzonym za rączkę.

A co z zabawkami?

Im prostsze tym lepsze. Im mniej przypominające coś konkretnego, tym wspanialej. Na przykład – drewniane klocki, puzzle, plastelina, kredki.  Nigdy się nie nudzą – można z nich coraz to na nowo tworzyć dziecięce światy. Pobudzają wyobraźnie, uczą koordynacji … Honore pokazuje nawet ciekawy eksperyment, w którym dzieci wybierają ową prostotę klocków od zaawansowanej technologii gadżetów, uważając te drugie za monotonne.

Niektórzy badacze są zdania, że zabawki elektroniczne, a także zabawki edukacyjne, zamiast stymulować rozwój dziecka, mogą mu szkodzić. Zbyt często bowiem czynią z dziecka biernego obserwatora lub uczą je postępować według określonego wyuczonego schematu, zamykając tym samym wyobraźnię, a że szybko się nudzą – uczą postawy roszczeniowej ‘ tym już nie będę się bawić, dajcie mi coś nowego’. Nie wspomnę już o pozbawianiu dzieci zdrowotnego ruchu. Jednym słowem: “zbyt aktywne zabawki produkują mało aktywne dzieci”.

Najpopularniejszymi elektronicznymi zabawkami są telewizory i komputery. Honore przytacza badania, które pokazują, że każda godzina oglądania telewizji dziennie przez dziecko w wieku od 1 do 3 lat, zwiększa możliwość wystąpienia u niego deficytu uwagi w późniejszym wieku o 10%. Także występowanie otyłości w wieku dorosłym jest skorelowane z czasem oglądania telewizji przez dzieci w wieku przedszkolnym. Tymczasem samotne godziny dziecka spędzone przed komputerem, choćby były to programy najbardziej edukacyjne z edukacyjnych, mogą kształtować społecznych analfabetów. Dzieci “nie ćwiczą mięśni społecznych siedząc samotnie w pokoju”. Pediatrzy zalecają zdrowy miks zabaw low-tech i high-tech, zabaw w domu i na dworze. Nie więcej niż 30 minut dziennie elektroniki (w tym telewizora) dla dzieci poniżej lat dwóch. Do dwóch godzin dziennie – dla starszych dzieci. Jak najwięcej czasu na świeżym powietrzu, i to niezależnie od pogody. A tak naprawdę – to rodzice są wzorcem zachowań dla dzieci. Trudno oczekiwać, żeby rodzice spędzający praktycznie całe życia na kanapie przed odbiornikiem, wychowali aktywne, kreatywne dzieci…

Namiar bodźców z gadżetów elektronicznych jest też przyczyną chronicznej wielozadaniowości. Tymczasem ludzki mózg potrzebuje chwil wyciszenia, skupienia, rozluźnienia – by przetwarzać informacje, rozwijać pomysły, być twórczym. Zalew bodźców, czyni z dzieci niecierpliwe, rozproszone, mało ciekawe istoty. Szukające prostej, krótkiej, jednoznacznej odpowiedzi. Niepotrafiące się zainteresować niczym, co wymagałoby koncentracji powyżej granicznych kilku minut.

Kolejny ciekawy eksperyment przytaczany przez Honore’a pokazuje, że tempo nauki poprzez kontakt z żywą osobą, w porównaniu do nauki poprzez elektroniczne medium jest 6 razy szybszy, nawet jeśli lekcja w obu przypadkach jest identyczna. Jest to niezwykłe odkrycie, które może powiedzieć niejedno o wartości dodanej bezpośredniego kontaktu z drugą osobą…

Testoza szkolna

Honore pisze bardzo dużo o chorobie zwanej przez mnie testozą, chorują na nią zarówno dzieci, jak i rodzice i nauczyciele, choć objawy dla każdej z tych grup są nieco inne. Dzieci nie uczą się już z ciekawości, z chęci odkrywania prawdy o świecie, z potrzeby poszerzania wiedzy – uczą się by zdać test, dostać lepszą ocenę, być przyjętym do dobrej podstawówki, liceum, na studia. Rodzice przestali myśleć, co jest dla dzieci dobre, ważniejsza jest ich przyszła kariera, możliwość pochwalenia się ‘sukcesami’ latorośli przed innymi czy napawania się dumą (często w głowach rodziców wyniki testów, egzaminów zlewają się w jedno z wartością ich własnych dzieci, a przez to i ich samych). A nauczyciele – cóż, chcąc nie chcąc stoją na straży systemu, często sami oceniani przez pryzmat wyników testów, często ciśnięci przez roszczeniowe postawy rodziców…

[ct_headings level=”h4″] “Gdzieś się zagubiło fundamentalne pytania: czy to działa – te wszystkie naciski, testowanie i klasyfikowanie? Czy dzieci są szczęśliwsze, zdrowsze i mądrzejsze? Czy wyrastają z tego lepsi pracownicy i lepsi obywatele?” [/ct_headings]

W niektórych krajach, zwłaszcza azjatyckich, skala testozy osiąga rozmiary epidemii. Kultura zwyciężania za wszelką cenę popycha wiele dzieci w Hongkongu, Chinach, Korei do załamania nerwowego, prób samobójczych. Dzieci uczą się po kilkanaście godzin dziennie, by zaliczyć dobrze testy prawie nie sypiają. W Japonii – zaraz po szkole – wiele dzieci udaje się do juku, czyli kolejnej szkoły, tym razem korepetycyjnej, w której dzieci przygotowują się do zwykłej szkoły. Ten system to obłęd.

A przecież testy oceniają tylko umiejętność ich zdawania. Nic więcej. No – uczą też: jak być konformistą, jak myśleć według określonych kolein, jak się nie wychylać, i jak nie być – nie daj boże – odrobinę twórczym.

Żeby oddać sprawiedliwość, Honore pokazuje kilka przykładów szkół/krajów, które próbują rozluźnić nieco zatęchłą testowo-rywalizacyjną atmosferę. W Japonii w 2002 miała miejsce (nie bez krytyki i oporu ze strony samych rodziców) rewolucja yutori kyoiku (nauka wolna od presji): zmniejszono liczbę lekcji o połowę, obcięto programy szkolne, zrezygnowano z zajęć szkolnych w soboty. Tymczasem Saratoga High w Kalifornii – osiąga doskonałe wyniki dzięki programowi modułowemu. Lekcje trwają 95 minut i jest ich mniej w ciągu dnia. Dzieci mają też przerwę przedpołudniową. W wielu przypadkach – programy modułowe pozytywnie wpływają na wyniki nauczania.

Jednak takich pozytywnych przykładów jest ciągle za mało.

[ct_headings level=”h4″] “W dobrych szkołach dzieci czytają dla przyjemności, a nie tylko dlatego, że trzeba odrobić lekcje; kontynuują na przerwie dyskusję rozpoczętą w klasie; wpadają do domu i nie mogą się doczekać, żeby opowiedzieć rodzicom, czego nauczyły się tego dnia; dzielą się wątpliwościami z nauczycielem, zamiast notować w zeszycie każde jego słowo niczym prawdę objawioną. “ [/ct_headings]

Praca domowa

Honore pokazuje też globalny horror odrabiania pracy domowej. W wielu krajach po wielogodzinnych zajęciach w szkole, dzieci muszą zasiadać do często równie długich monotonnych prac domowych. Naturalnie – zwykle niechętne dzieci muszą być nadzorowane przez rodziców. Rodzi to najczęściej ogólnodomową frustrację, wzajemne pretensje, często niszczy miłą rodzinną atmosferę. Ukrzesłowione w szkole dzieci, zamiast biegać wieczorem po dworze – są zmuszane do dalszego ukrzesłowienia. Ale czy owe prace domowe coś dają? W większości przypadków absolutnie nic. Dzieci odwalają robotę, robią bo muszą, walczą ze swoim zmęczeniem i znudzeniem. Taka praca – zgodnie z wiedzą o mózgu – nie jest produktywna.

Wielu rodziców/ nauczycieli widzi w odrabianiu lekcji:

  • Możliwość lepszego przygotowania się do przyszłych testów… A więc kolejny skutek uboczny testozy.
  • Sposób na udowodnienie sobie, że są dobrymi rodzicami czy pedagogami.
  • Metodę na trzymanie dzieci z dala od pozaszkolnych problemów.
  • Dowód na to, że szkoła ma wysoki poziom, że wymaga.
  • Możliwość pełnej kontroli nad dzieckiem, kształtowania go według własnej rodzicielskiej wizji.

Tymczasem badania pokazują, że u dzieci poniżej 11 roku życia, praca domowa nie ma prawie żadnego lub żadnego wpływu na wyniki nauczania. Wszyscy wiedzą, że odrabiania pracy domowej podlega prawu malejących przychodów końcowych. Dzisiejsze zalecenia to 10 minut w pierwszej klasie, potem co roku o 10 minut dłużej. W liceum – maksimum 2 godziny dziennie. Wielu uważa, że praca domowa – powinna być zniesiona, a na pewno – powinno się zmienić jej formę.

Jaka więc powinna być?  Zamiast zadań, ćwiczeń – projekty. Zamiast indywidualnej pracy ucznia – wspólne przedsięwzięcia. Praca domowa ma rozwijać myślenie, pobudzać mózg, bawić i rozciekawić małego człowieka.

W niektórych szkołach – nauczyciele zadając pracę domową, zadają też dzieciom pytania: “Czy pomoże ci to w nauce i pobudzi wyobraźnię? Czy rozmiar tej pracy jest do przyjęcia? Ile lekcji do odrobienia wyznaczyli ci dzisiaj moi koledzy?” Często dają dzieciom wybór lub zachęcają uczniów, by ci sami wyznaczyli pomocne dla siebie zadania.

Zajęcia pozaszkolne

Carl Honore zauważa, że zajęcia pozaszkolne podobnie do nadmiaru pracy domowej, zamiast być czymś pozytywnym, w nadmiarze mogą dzieciom szkodzić:

  • Dzieci zwłaszcza z zamożniejszych rodzin wożone od zajęć do zajęć – są najczęściej przemęczone, mniej chętne do samodzielnej zabawy. Jakby zapełnianie im czasu przez rodzica powodowało, że kranik z dziecięcą kreatywnością, ciekawością, energią zostaje zakręcony, źródełko wysycha. Ba, często takie dzieci nie potrafią się już samodzielnie bawić, są bierne, czekają na zorganizowanie im czasu.
  • Dzieci z przeładowanym terminarzem, nie mają czasu na myślenie, na refleksję, na zadanie sobie pytania: a dlaczego? Na ciekawe pomysły, na wymyślanie i rozwiązywanie problemów.
  • Poprzez pryzmat sukcesów np. sportowych dzieci zaczynają postrzegać same siebie. Mam puchar – jestem kimś, nie mam – nie jestem nic warta. Nie uprawiają już sportów dla radości ruchu, ale by 'zrobić wynik’, wygrać, zdobyć uznanie trenera czy rodzica. A ogromna rzesza rodziców leczy sukcesami dzieci własne kompleksy i niespełnienie.
  • Wiele dzieci zajmuje się woluntariatem, sportem, teatrem – nie dla rozwijania własnych pasji, radości pomagania innym, nie. Ale po to, by móc wpisać te aktywności w podaniu o przyjęcie na uczelnie.
  • Przeładowany dodatkowymi zajęciami kalendarz jest też przyczyną braku czasu na wspólne przyjemności – na przytulanie się, bycie razem, spacer połączony z rozmową, wspólne posiłki. W wolnej chwili – wszyscy są na to zbyt zmęczeni.

Zwłaszcza sport zaczyna przybierać dziwną formę. Wielu małych sportowców jest traktowanych jak dorośli zawodnicy w miniaturze. Ciężka harówka. Odżywki. Zawody. Wyniki. Eliminacje. A gdzie radość ruchu? Wrzeszczący trener. Znerwicowani rodzice. A gdzie zabawa? Gdzie relaks i zdrowie?… Coraz popularniejsza jest bardzo wczesna selekcja. Zgodnie z jej wymogami, ani Pele, ani Maradona nigdy nie mieliby szans w dzisiejszym sporcie.  Często dzieci zbyt wcześnie pchane przez rodziców do wyczynowego sportu – zniechęcają się, tracę energię, wpadają w apatię. 70% dzieci uprawiających sport, przestaje to robić w wieku 13 lat, z powodu nadmiernego stresu, przeciążenia i zmęczenia. Wypalają się…

Na koniec – Honore mówi o dyscyplinie oraz o panującym wśród dzieci konsumpcjonizmie.

Dzieci potrzebują struktury i konsekwencji, tłumaczenia i wyjaśniania – a przede wszystkim – wzorca w rodzicach.  Z drugiej strony: “czy jest coś straszniejszego niż dziecko, które cały czas zachowuje się nienagannie?” Przecież dzieci powinny się uczyć, jak wyrażać uczucia, zwłaszcza złość, gniew, zazdrość, kiedy się sprzeciwić, kiedy powiedzieć nie, jak wyrazić swoje zdanie – i dlaczego jest to tak ważne.

Autor obwinia też rodziców o wkupywanie się w łaski dzieci poprzez prezenty, przedmioty, marki. O pokazywanie dzieciom, że zakupy są lekarstwem na wszelkie bolączki ducha. Z jednej strony presja rówieśnicza, z drugiej część wynagrodzenia dziecku długich godzin w pracy poza domem, z trzeciej – potrzeba zapewnienia dzieciom tego, czego się nie miało samemu. Tak to wychowujemy nowe pokolenie konsumpcjonistów:  zamiast emocji – nowy gadżet. Honore pokazuje szokujący przykład, kiedy to dzieci z podstawówki w Londynie na pytanie, co zrobiły z ogromną ilością pieniędzy – wymieniły zestaw markowych produktów. Żadne z nich – nie chciało polecieć w kosmos, pomagać innym, poznać świat czy znaleźć lek na ciężkie choroby.

Czego w rzeczywistości potrzebują dzieci, o czym marzą najczęściej – chciałby, by rodzice mieli więcej czasu dla nich, by poświęcali im więcej uwagi, czy porozmawiali tak naprawdę, by słuchali, by wspólnie móc nic nie robić. Pieniądze, nowe zabawki – nie są w stanie tego kupić.

Podsumowując, Carl Honore wzywa do nowej definicji dzieciństwa – w którym dzieci zachęcane przez rodziców mogły rozwinąć skrzydła, ale same wybierałyby kierunek. Rodzic byłby bardziej uważnym obserwatorem niż instruktorem…

“Dzieciom potrzeba dać ramy organizacyjne i pomoc, jak również trochę swobody jaką znalazłyby w Nibylandii. Oznacza to planowanie przyszłości tak, by nie stracić po drodze teraźniejszości”. [ct_divider]

Carl Honore. Pod presją. Dajmy dzieciom święty spokój. Wyd.: Drzewo Babel

Podziel się opinią:
Pin Share

Comments

comments

About The Author

mm

Joanna Gołębiewska - proggtywistka społeczna głęboko zainteresowana sprawami zrównoważonego rozwoju, demokratycznej edukacji oraz harmonijnego, ekologicznego życia rozwijającego ludzki potencjał. Redaktorka magazynu "Progg Mag" oraz portalu progg.eu. Ukończyła studia na warszawskiej Szkole Głównej Handlowej, część swojej edukacji odbywając również w Bratysławie i Bergen, obecnie mieszka, pracuje i działa we Wrocławiu. W wolnym czasie poświęca się nauce języków, książkom, podróżom szczególnie w góry, czasem nawet na rowerze. Napisz do mnie

Related posts

4 Comments

  1. Katarzyna Mitros

    Joanno. Masz świetne pióro. Gratuluję! Książka bardzo trafnie wybrana.Jeśli chodzi o płynące z niej wnioski nic dodać nic ująć.

    Reply
    1. mm
      Joanna Golebiewska

      Dziękuję Katarzyno. W dalszym ciągu szukam odpowiedzi na pytanie – jak wygląda współczesne rodzicielstwo w Polsce. Wielu moich znajomych traktuje swoje dzieci jak projekt, kolejny po zorganizowaniu wesela, urządzeniu domu. Twierdzą też, że najlepiej, kiedy dzieci mają zajęte 100% czasu. Jak dla mnie – trochę przerażające….

      Reply
    1. mm
      Joanna Golebiewska

      Dzieki, Marcinie, za link!
      Bardzo cenna recenzja… Ksiazka naprawde warta przeczytania….

      Reply

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *